sobota, 24 września 2011

Dzień 15 Bangkok



Nie cierpimy Bangkoku. Dobrze zrobiliśmy, że po wylądowaniu od razu pojechaliśmy do Ajjuthaja, bo jak Paweł zobaczyłby na początku to co tu się dzieje to od razu chciałby wracać. Ogólnie jest to miasto naciągaczy, jeszcze nie są tak bezczelni jak arabowie ale nie wiele im brakuje.
Lepiej tu nikomu nie ufać. Jak podchodzi do nas ktoś z tuk tuka czy z taksi to od razu uciekamy, ale wczoraj podszedł do nas normalny Taj, który nie chciał niczego sprzedać, pogadał i powiedział czy wiemy, że dziś jest Dzień Buddy, jest to wyjątkowy dzień w roku w którym pewne świątynie są otwarte dla turystów chociaż normalnie nie są oraz że dziś kierowcy tuk tuków płaci się 30 bht a resztę dopłaca państwo. Może i tak miało być w założniu, ale taj sprytniejszy od Polaka. Państwo mu dopłaci, turysta mu dopłaci a i tak zamiast do świątynie to podwiezie nas taki taj najpierw do sklepu a to takiego co szyją garnitury, a to z pamiątkami a to z biżuterią. Pierwszy Taj był z nami w 2 świątyniach z czego jedna zaznaczona przez przechodnia jako „lucky temple”=świątynia przynosząca szczęście, która normalnie nie jest otwarta dla turystów i w 4 aż sklepach. Kiedy wróciliśmy z pewnej świątyni to już na nas nie czekał. Inny kierowca pytał czy już mu zapłaciliśmy, nie zapłaciliśmy, a czy był z wami w sklepach, tak w 4! Aha to pojechał bo nie chciał waszej kasy, waszych marnych 30 bahtów gdy za każdy sklep do którego przywiezie turystów on dostaje 200 bahtów a wiec i tak zarobił na nas mnóstwo kasy (800 bahtów). Drugi tuk tukowiec powiedział nam wprost ze albo nas wiezie do hostelu za 200 bahtów albo nawet za darmo ale musimy do jakiegoś sklepu po drodze wstąpić!!! Holera! Oczywiście wszystko okazało się oszustwem. Możliwe ze nawet ten koleś co o tym święcie powiedział był oszustwem, bo następnego dnia znów poznaliśmy taja który nie miał zadnego biznesu znów był nauczycielem i chciał niby podszkiolić angielski i znów pozaznaczał nam świątynie warte zwiedzenia. Nie daliśmy się nabrać, było to tuż przed Wat Pra Kheo, starym miastem i nam mówił ze dziś jest święto dla tajów, jakiś pogrzeb kogos ważnego i turyści nie mają wstępu. Tak się składa ze byłam już w tym miejscu 3 lata temu i wiedziałam ze wstęp do kompleksu jest za 400 bht najdroższa swiątynia w Tajlandii, do innych wstępy za grosze lub w ogóle za darmo i jakoś nie chciało mi się wierzyć by zrezygnowali z takiej kasy, zwłaszcza ze podjezdzaja tu całe autokary turystów. Oczywiście przysięgał ze mówi prawde i ze jak chcemy to się sami przekonamy. Chcieliśmy i się przekonaliśmy, było otwarte. On tez był nauczycielem i chciał byśmy do jakiejś świątyni szczęścia jechali. To jakaś nauczycielska mafia. W kompleksie świątyń na starym mieście widzieliśmy wielki znak: Nie wierzcie gdy ktoś wam opowiada o lucky temple!!! To oszuści”
Podsumowując, w Bangkoku są same szumowimy, każdy w czymś ma interes. Z drugiej strony wczoraj suma summarum widzieliśmy 4 świątynie 6 sklepów i spedzilismy jeżdżąc 6 h i zapłaciliśmy za całą jazdę 3 zł za dwoje. Coś za coś!!!

------
to wszystko było wczoraj, dziś pozwiedzaliśmy wiele ciekawych miejsc nawet Pawłowi sie podobało, ale dziś już wszedzie chodzimy na piechote albo plywamy rzecznym autobusem i jest ok. Niestety musze konczyć bo korzystam z internetu w barze, internet do jedzenia za darmo ale podłączenie komputera do pradu 50 bahtów! ogólnie to w naszym 5 pietrowym hostelu nigdzie ani w pokojach ani na korytarzu nie ma gniazdek! a w recepcji jest dużo i za podłączenie telefonu 20 bahtow komputera 50 bahtów. W knajpach darmowy internet ale nigdzie nie ma gniazdek z prądem wiec co komu po komputerze jak bateria siadzie! o tacy oni są!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz